Czerwona huśtawka buja się pięć minut dłużej od niebieskiej, mimo że to niebieską opuściłam chwilę temu. Żadna maszyna na placu zabaw nie jest otulona wilgocią mimo zbliżającej się wielkimi krokami zimy, domek ma jednak trochę piachu, ale dobrze chroni przed wiatrem i wścibskimi ludźmi. Co można w taki szary dzień robić w takim miejscu, jak nie odpoczywać od obelg i wrzasków.
Wiecznie uciekać nie można, więc musiałam w końcu wejść na profile społecznościowe i odczytać te wiadomości. Tą jedną wiadomość.
"Hej, teraz to ja chciałem Cię zaprosić na chińczyka, ostatnim razem nie wyszło. "
Tak, nie wyszło. Zwłaszcza jak się na coś umawia, ale po co czekać, jak się ma krótsze lekcje lepiej odejść i skazać kogoś na 20min robienia z siebie idiotki czekając i nawet nie dostając żadnej wiadomości...
" Hej, nie no okej, ale ja nie jadam publicznie."
"Serio? Hahaha to musisz zacząć."
"Nie, nic nie muszę"
"Umówimy się dokładnie jeszcze w tym tygodniu, a teraz idę się uczyć. Paa"
"No to cześć"
Bycie miłym i stwarzanie pozorów to podstawa dobrych kontaktów międzyludzkich, on wtedy jeszcze nie wiedział że specjalnie do końca tygodnia nie wchodziłam na żadne strony żeby przypadkiem nie musieć nigdzie z nim iść. Gość nie był zły, kulturalny, miły ale nie miał w sobie za grosz poczucia humoru i jakiegoś entuzjazmu, a to dla mnie dość ważne. Można być spokojnym ale, aż taka oaza spokoju jest przytłaczająca i nudna.
Plac zabaw to idealne miejsce do wyciszenia, chyba że akurat spotkasz osobę która zna cię idealnie i nie wie co się stało ale jak może Ci pomóc. Siedziałam w domku i głośno słuchałam nowej ostatnio znalezionej piosenki, gdy zadzwonił telefon.
- Hej, gdzie jesteś?
- Nadal tam gdzie siedziałam.
- To idź do mnie bo my z Dorotą jedziemy na bal jakiś to będziesz miała spokój i ciepło, a jak będzie potrzeba to możesz do pieca podłożyć.
- No okej, to paa
- paa
Perspektywa zjedzenia czekoladowych ciastek i ogrzania rąk wydaje się idealna, ale jak wejść do domu i zabrać zapasowe kluczę do domu obok, żeby nie rzucać się w oczy. Jak najszybciej przedarłam się przez tony piasku na placu i szybkim krokiem w ulubionych kolorowych kaloszach ruszyłam w stronę domu. Dotarłam w niecałe trzy minuty i na pierwszy ogień spotkałam partnera mamy, który wychodził z garażu, trzecia potencjalna osoba, której spotkać nie chciałam.
- Co tam, gdzie byłaś? - musiał udawać miłego, chociaż wiedziałam że to co zrobiłam wcześniej mu nie pasowało
- Na placu zabaw - zaśmiałam się
- Oo myślałem, że na grzybach bo masz takie fajne Kalosze, pożyczysz mi je jutro - Chyba się nie zmieścisz
- Jak nie?! - ostatni głośny śmiech i każde poszło w swoją stronę. Muszę przyznać że rozmowa nie najgorsza.
Nie wbiegłam na górę zawachałam się czy zdjąć buty i źle, że ich nie zdjęłam bo zaraz za mną do pokoju wszedł mój Dziadek.
- Po co ci ten plecak? Masz na dół zejść na obiad
- Nie
Powiedziałam to zbyt stanowczo, ale nie było najgorzej, już lekko zaszkliły mi się oczy. Wystarczyło że zajrzał do pokoju obok, a ja jak najszybciej potrafiłam zbiegłam z plecakiem do kuchni po klucz i to był finisz tej wycieczki
- Gdzie ty idziesz? - Prawie spokojnie zapytała moja babcia
- Jak najdalej od tej idealnej rodziny - podniosłam głos, łzy spływały mi po policzkach, ale nachyliłam się i powiedziałam jej prosto w twarz to co ona mówiła o mnie jakąś godzinę wcześniej - bo przecież ja jestem popieprzona i głupia.- to był bardziej krzyk.
Od razu zebrałam się w sobie i uciekłam do domu wujka, rycząc jak małe dziecko, te słowa bardzo mnie zabolały i nie mogłam wytrzymać, spojrzałam w lustro i miałam ochotę wydłubać sobie oczy.
Dziesięć minut później słyszę jak ktoś uderza w drzwi, mój mały braciszek wybiegł z domu na boso i mnie szukał, serce mi pękło ale wiedziałam że nie mogę otworzyć drzwi. Muszę udawać, że mnie tu nie ma.